Jak z dobrej gry zrobić grę wspaniałą? Wygląda na to, że studio Warhorse znalazło odpowiedź na to pytanie. Kingdom Come: Deliverance było dobrą grą, jednak wiele brakowało jej do ideału. Inaczej jest jednak z jej następcą. Przeczytaj recenzję Kingdom Come: Deliverance 2, gry, która skradła moje serce!
Witamy w średniowieczu!
Mieliście kiedyś tak, że jakaś gra ani na chwilę nie pozwalała wam o sobie zapomnieć? W szkole, w pracy, podczas codziennych obowiązków myśleliście tylko o powrocie do tego świata, który zdawał się równie realny jak rzeczywistość? To jedna z cech charakterystycznych gier wybitnych. Właśnie do tej kategorii zaliczam Kingdom Come: Deliverance 2. Powiem więcej: uważam, że nowa gra studia Warhorse to jedna z najlepszych gier komputerowych, w jakie grałem. Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo odważna jest to deklaracja, ale naprawdę rzadko zdarza się gra, w której tyle elementów byłoby zrobionych aż tak dobrze.
Wróćmy jednak na chwilę do przeszłości. Pierwsza część Kingdom Come: Deliverance to dosyć ciekawy przypadek – gra zbierała bardzo zróżnicowane oceny wśród krytyków i samych graczy. Opinie na jej temat są bardzo mocno podzielone – jedni tę produkcję kochają i spędzili w niej setki godzin, innych zaś od siebie odrzuciła. Ja sam w momencie premiery jedynki miałem mieszane uczucia. Z jednej strony gra imponowała żyjącym światem, dialogami i świetnie napisaną fabułą, z drugiej jednak jej stan techniczny stał na – delikatnie mówiąc – średnim poziomie. Mnóstwo zbugowanych zadań, spadki klatek i błędy sztucznej inteligencji. Po latach twórcom udało się jednak sprawić, by gra trochę mniej odstraszała pod względem jakości technicznej. Sam zresztą się o tym przekonałem, bo zanim otrzymałem klucz recenzencki, jeszcze raz przeszedłem pierwszą część. Obecnie jest to już całkiem solidny tytuł, chociaż wciąż trochę drewniany – ale taki już jego urok.
Pierwszy Kingdom Come był niezwykle ambitną grą, która jednak momentami przerosła twórców. Czuć jednak było, że w tej formule tkwi ogromny potencjał. I czeskiemu studiu w końcu udało się go uwolnić.
Audaces fortuna iuvat – o fabule w Kingdom Come: Deliverance 2
Druga część zaczyna się dokładnie w momencie, gdy kończy się jedynka. Teraz pewnie pojawią się pytania o to, czy należy zagrać w jedynkę, by w ogóle coś zrozumieć z dwójki. Jest to dosyć złożone zagadnienie. Wiele wątków jest kontynuowanych, ale nie wydaje mi się, żeby wpływało to na odbiór gry, bo twórcy starają się graczowi wyjaśniać pewne wydarzenia. Odpowiedź na wcześniej zadane pytanie brzmi więc: warto, ale nie jest to warunek konieczny. Jeżeli bardzo chcesz poznać fabułę jedynki, ale boisz się, że odbijesz się od tej gry, to po prostu przeczytaj lub obejrzyj streszczenie historii, zanim odpalisz dwójkę.
W treści recenzji Kingdom Come: Deliverance 2 nie chcę za wiele zdradzać w kwestii fabuły, bo musiałbym się odnosić do zakończenia pierwszej części, a na pewno czytają to osoby, które chciałyby ją skończyć, zanim zabiorą się do kontynuacji. Powiem więc tylko, że ponownie wcielamy się w Henryka ze Skalicy, syna kowala, którego niezwykłe okoliczności wplątały w wojnę i polityczne intrygi. Cała historia rozgrywa się w XV wieku w Czechach i dotyczy konfliktu czeskiego króla Wacława IV z jego przyrodnim bratem – królem Węgier Zygmuntem Luksemburskim.
Jak prezentuje się fabuła w Kingdom Come 2 jako całość? Wprost wspaniale! Bardzo podoba mi się, jak sprytnie twórcy wpletli fikcyjną historię Henryka w realne wydarzenia w XV-wiecznej Bohemii. W wątku głównym pojawia się mnóstwo postaci historycznych i nie trzeba być wielkim entuzjastą historii, by kojarzyć imiona przynajmniej części z nich. Warto dodać, że w Kingdom Come: Deliverance 2 jest całkiem sporo polskich wątków!
Główna historia odpowiednio dawkuje napięcie. Twórcy doskonale wiedzą, kiedy uderzyć w poważniejsze tony, a kiedy pozwolić na chwilę oddechu. Należy wspomnieć o tym, że gra bywa niezwykle zabawna. Naprawdę nie jestem w stanie zliczyć, ile razy wybuchałem śmiechem na widok jakiegoś dialogu lub sytuacji, w której znalazł się bohater. Jeżeli miałbym Kingdom Come: Deliverance 2 pod tym względem do czegoś porównać, to byłby to nasz rodzimy Wiedźmin 3: Dziki Gon. Obie gry, chociaż czasami śmiertelnie poważne, to potrafią zwalić z nóg humorem – czy to poprzez cięte riposty, absurdalne sytuacje, czy postaci, które wręcz proszą się o to, by je zapamiętać. Nie jest to jednak humor wymuszony. Wszystko płynie naturalnie z dialogów i wydarzeń, co sprawia, że nawet w najbardziej napiętych momentach łatwo o uśmiech.
Dlaczego gra tak dobrze wypada w tym aspekcie? Bo ma kapitalnie napisane dialogi. To, ile pracy w nie włożono, jest bardzo imponujące. Kingdom Come: Deliverance 2 pod tym względem może stawać w szranki z najlepszymi tytułami ostatnich lat. Aż trudno było mi uwierzyć, że dialogi w grze mogą trzymać aż tak wysoki poziom przez tyle godzin. Jedynka dialogowo też była bardzo dobra, jednak dwójka to jeszcze wyższa liga. Dialogi to jeden z tych elementów, które sprawiły, że nowy Kingdom Come mnie zauroczył!
Duża pochwała należy się też za kreację głównego bohatera. Chociaż Henryk ze Skalicy nie jest zmutowanym zabójcą potworów, który nocami poluje na strzygi i utopce, to czeskiemu studiu udało się stworzyć bardzo charakterystyczną postać. Henryka da się lubić za poczucie humoru, naturalność i nastawienie do świata! Warto dodać, że obecnie nie mamy możliwości zmiany wyglądu głównego bohatera, ale ta opcja ma się pojawić w kwietniowej aktualizacji.
Żyjący świat, który nie daje o sobie zapomnieć
Jeżeli myśleliście, że to koniec pieśni pochwalnych na temat Kingdom Come: Deliverance 2, to nie jest to ten moment. Świat w grze wykonany został po prostu fenomenalnie. Znowu – chociaż jedynka pod tym względem była całkiem niezła, to dwójka jest kilka poziomów wyżej. W kontynuacji wciąż – jadąc przez łąki i lasy – bardzo często nie napotykamy nikogo, co zresztą jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę średniowieczny setting gry. Na drogach dzieje się już znacznie więcej. Co chwilę mijają nas konni i piesi podróżni, strażnicy, handlarze, a nawet wozy! Przy drogach mogą się czaić bandyci, a nowością są watahy wilków.
To, co widzimy w obszarach pozamiejskich, nijak się ma do tego, co zobaczyć można w wioskach i większych miastach. Wystarczy powiedzieć, że każdy NPC ma tutaj własny rozkład dnia, miejsce do spania, wykonywaną pracę. Nawet zwykli parobkowie nie stoją cały dzień w jednym miejscu, tylko rano jedzą śniadanie, później idą do pracy, a wieczorem można spotkać ich w karczmie. Tak żywego świata jeszcze chyba nigdy nie widziałem w grach komputerowych. Cykl dobowy nie służy jednak tylko temu, żeby twórcy mieli się czym chwalić w trailerach. Ma on realny wpływ na rozgrywkę. Chcesz coś ukraść? Poczekaj, aż właściciel wyjdzie z domu, lub zrób to w nocy, kiedy śpi. Oczywiście te elementy były już w jedynce, ale tutaj je w ogromnym stopniu dopracowano. Sztucznej inteligencji zdarza się co prawda czasem zagubić, ale nie jest to jakiś nagminny problem.
Krajobrazy są po prostu wspaniałe. Już na samym początku gra serwuje nam widok jak z obrazka, a później jest jeszcze lepiej. Imponuje architektura, wioski wyglądają bardzo dobrze, a kiedy pierwszy raz trafiłem do Kuttenbergu, czyli największego miasta w grze, to ostatni raz byłem pod takim wrażeniem, gdy wjechałem Geraltem do Novigradu. Na ulicy kręci się sporo NPC, każdy zajęty swoimi sprawami, co daje wrażenie ogromnej autentyczności. Dodatkowo postacie niezależne reagują na nasz wygląd, na to, czy jesteśmy brudni, czy cali we krwi – zawsze to skomentują, czasami nawet w mocnych słowach.
Po mapie podróżujemy pieszo lub konno, ale możemy też skorzystać z szybkiej podróży. Działa ona jednak tylko wtedy, gdy samodzielnie odkryliśmy już dane miejsce. Trzeba przyznać, że szybka podróż jest teraz znacznie krótsza, co oznacza mniej więcej tyle, że skróciło się ukryte za tą animacją wczytywanie. Tak samo jak w jedynce podczas podróży mogą nas zaatakować bandyci, takiego spotkania można uniknąć, ale szansa na to jest zależna od tego, jak rozwinęliśmy umiejętność „przetrwanie”. Są też okazjonalne spotkania, które nie kończą się walką – ot spotykamy szaradzistę, który zadaje nam zagadki, rannego mężczyznę czy podróżnego szukającego skarbu, który proponuje nam sprzedaż mapy.
O zadaniach głównych i pobocznych w Kingdom Come: Deliverance 2
Temat zadań warto zacząć od kwestii poziomu trudności. W grze nie ma możliwości jego zmiany, a więc każdy gracz będzie miał podobne doświadczenie. Moim zdaniem gra nie jest ani za łatwa, ani za trudna, udało się tutaj zachować całkiem niezły balans. Warto też dodać, że nie zaczynamy teraz kompletnie od zera. Z pewnych względów fabularnych Henryk jest osłabiony w porównaniu z samym sobą z końcówki pierwszej części, ale kompletnie zielony nie jest.
Ogromną zaletą jedynki była różnorodność zadań wątku głównego. Kto pamięta misję ze wstąpieniem do klasztoru, na pewno wie, o czym mówię. Nie będę trzymał was w niepewności – pod względem różnorodności i jakości zadań Kingdom Come: Deliverance 2 stoi na jeszcze wyższym poziomie niż jedynka. Tropienie bandytów w lasach, bitwy na dużą i małą skalę, pojedynki, skradanie, kradzieże – główny wątek wykorzystuje wszystkie mechaniki, które oferuje gra. Praktycznie nie ma tutaj misji zapychaczy, a każde zadanie jest interesujące i na swój sposób wyjątkowe. Twórcy często też puszczają oko do gracza, a czasami nawet się z niego podśmiewają – między innymi każą ręcznie nosić worki z węglem z wozu do szopy.
Na potrzeby gry przygotowano 5 godzin filmów. Czuć to, bo cutscenki pojawiają się dosyć często. Dodam jeszcze, że większość z nich jest świetnie wyreżyserowana i naprawdę przyjemnie się je ogląda.
Jeszcze bardziej niż misje główne zachwyciły mnie zadania poboczne. W jedynce było trochę powtarzalnych aktywności, które w dwójce znacznie ograniczono. Prawie nie ma tutaj zadań pobocznych polegających na prostych i sztampowych schematach, takich jak „zabij szczury w piwnicy” czy „przynieś 10 wilczych skór”. A jeżeli już takie zadanie się pojawi, to możesz być pewny, że rozwinie się w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. Zdarzają się nawet questy, które się przeplatają! Oto przykład: robiąc jeden z questów pobocznych, zaliczyłem też odrębne zadanie, o którym nie pomyślałabym, że jest powiązane z moim aktualnym celem. Zadania poboczne to ogromna zaleta gry. Jest ich całkiem sporo, ale wszystkie trzymają bardzo wysoki poziom. Są wielowątkowe, zaskakujące, czasem przygnębiające, czasem zabawne, innym razem skłaniają do przemyśleń. Fantastyczna robota.
W kontekście zadań najbardziej obawiałem się, że gra znowu polegnie przez liczbę bugów. Ale zostałem bardzo mile zaskoczony. Zdarzyło mi się kilka problemów z questami, ale były one stosunkowo rzadkie – czasami nie odpalił się jakiś skrypt lub przy NPC nie wyświetlała się opcja rozpoczęcia rozmowy. A przypominam, że recenzenci otrzymali produkt aż miesiąc przed premierą i wiele z tych błędów zostanie załatanych wraz z aktualizacją premierową. Gdyby gra wyszła w takim stanie, w jakim jest teraz, to i tak wiele nie można by jej zarzucić. W porównaniu z zeszłorocznymi dużymi premierami Kingdom Come: Deliverance 2 powinno być stawiane jako wzór dopracowanej gry.
Jak się gra w Kingdom Come: Deliverance 2
Sterowanie w pierwszej części było kontrowersyjne. Często można zresztą natknąć się na narzekania graczy, których właśnie ten element odrzucił od jedynki. Uspokajam – jest znacznie lepiej. Gra jest bardziej przystępna od jedynki, chociaż przyciski kontrolera wciąż są obładowane wieloma różnymi opcjami. Wśród ulepszeń można wymienić chociażby możliwość szybkiego uruchomienia menu handlu z kupcami i rzemieślnikami. Nie trzeba już rozpoczynać rozmowy, wystarczą dwa kliknięcia i już możemy kupować, sprzedawać i naprawiać przedmioty. Wygodne, proste i przemyślane. Takich ułatwień jest znacznie więcej, widać, że twórcy odrobili lekcje! Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to sterowanie podczas jazdy konnej – pozostało ono dokładnie takie, jakie było w jedynce. Zwierzę często blokuje się o przeszkody i dosyć ciężko jest je opanować.
Ekwipunek jest prawie dokładnie taki sam jak w pierwszej części. Mnóstwo opcji i zakładek. Tutaj rzeczywiście ciężko jest się czasami połapać, z drugiej jednak strony nie mam pojęcia, czy dałoby się zrobić to lepiej. Zresztą po kilku godzinach można się przyzwyczaić i poruszanie się po ekwipunku przychodzi raczej naturalnie.
Rozwój postaci i zdolności – twój własny Henryk
Sam rdzeń rozwoju postaci pozostał niezmieniony, dodano jednak dużą liczbę nowych umiejętności. Poziomy zdobywamy wciąż w ten sam sposób, czyli poprzez używanie zdolności. Dużo walczysz? Szybko rozwiniesz umiejętności związane z wybranym typem oręża. Bardziej cenisz słowo niż miecz? Urośnie twoja retoryka! Sprawdza się to znakomicie i nie wyobrażam sobie grać w Kingdom Come z klasycznym systemem z samodzielnym wydawaniem punktów zdolności. Wśród umiejętności mamy te bardziej klasyczne, takie jak walka mieczem, bronią drzewcową czy skradanie, ale pojawiają się też znane z poprzedniej części picie alkoholu czy skille związane ze zwierzęcymi towarzyszami. Tych jest dwóch – koń, którego możemy zmieniać w czasie rozgrywki, i znany z poprzedniej części pies – Orzech. Ten drugi jest nieoceniony podczas walki z grupami wrogów – odwraca od nas uwagę, dzięki czemu pojedynki są trochę łatwiejsze.
Zdolności jest całe mnóstwo, a rozwinięcie ich wszystkich do maksymalnego poziomu zajęłoby pewnie grubo ponad 100 godzin. Bardzo często w dialogach pojawia się możliwość wykonania testu zdolności, by ułatwić sobie zrobienie jakiegoś zadania. Nie chodzi tutaj jedynie o znane z wielu innych gier retorykę, zastraszanie czy dyplomację. Kingdom Come: Deliverance 2 idzie o krok dalej. Na przykład wysoko rozwinięta umiejętność przetrwania umożliwia leczenie chorych. Mój Henryk potrafił więc identyfikować dolegliwości, a dodatkowo, dzięki wysoko rozwiniętemu kowalstwu, mógł też nastawiać kończyny. Wysoko rozwinięte zdolności postaci pozwalają zupełnie zmienić zakończenie questa lub znacznie go ułatwić – przekonałem się o tym wielokrotnie!
Walka w Kingdom Come: Deliverance 2 – poczuj się jak na prawdziwym polu bitwy
Nie byłem wielkim miłośnikiem walki w pierwszym Kingdom Come. Przypomnijmy, że system, na którym opierały się starcia, wykorzystywał rozetę, na której wybieraliśmy kierunek wykonywania ataku. Było ich 6: góra, prawo, lewo, prawo dół, lewo dół i pchnięcie. Specjalnie wymieniłem je wszystkie, żeby ci, którzy nie grali w jedynkę, chociaż przez moment poczuli się tak jak ja, kiedy pierwszy raz kazano mi się pojedynkować – zupełny chaos, który próbował symulować walkę na prawdziwym średniowiecznym polu bitwy. Pomysł dobry i nawet po pewnym czasie potrafiłem poradzić sobie z kilkoma przeciwnikami jednocześnie, ale mimo wszystko na koniec okazywało się, że wystarczy się nauczyć wykonywania kontry, żeby pokonać każdego przeciwnika.
System walki w drugiej części został bardzo mocno przeprojektowany. Z rozety usunięto kilka kierunków ataku, a część z nich przeniesiono – teraz w przypadku miecza mamy tylko atak z góry, z boków i pchnięcie. W efekcie dużo łatwiej jest nauczyć się skutecznie walczyć i czerpać z tej walki przyjemność. Do tego gra dużo jaśniej sygnalizuje to, co w danej chwili należy zrobić. Moment na idealny blok sygnalizowany jest za pomocą zielonej tarczy, a po jego wykonaniu przez chwilę widoczny jest niebieski znacznik kontrataku. Mistrzowski cios też wykonuje się inaczej – wystarczy wychylić broń w kierunku przeciwnym do broni przeciwnika i nacisnąć przycisk ataku, gdy na ekranie pojawi się zielona tarcza. Mamy też kombinacje, których teraz uczymy się od mistrzów. Je też wykonuje się trochę łatwiej. W dwójce dodano nowy typ oręża – broń drzewcową. Walczy się nią zupełnie inaczej niż mieczem, ma ona też mniej kierunków ataku, ale skuteczności ciężko jej odmówić.
Wszystkie te zmiany sprawiły, że czułem mrowienie w palcach na myśl o kolejnej walce. Niektóre starcia wyglądają po prostu imponująco, gdy ty i twój przeciwnik wzajemnie parujecie swoje ciosy do momentu, aż ktoś popełni błąd lub użyje ryzykownego mistrzowskiego ciosu, którego nie da się zablokować. Wiem, że starzy wyjadacze z jedynki mogą narzekać na pewne uproszczenia, ale to też nie do końca tak, że gra stała się znacznie łatwiejsza. No może pojedynki jeden na jednego rzadko skończą się twoją porażką, ale nie ma co się temu dziwić – w końcu Henryk nie jest już amatorem i trochę doświadczenia wojskowego zdobył. Walka z kilkoma przeciwnikami to wciąż wyzwanie, nawet jeżeli nie atakują oni jednocześnie, tylko czekają na swoją kolej, okazjonalnie tnąc nas w plecy.
Ostatecznie uważam, że Kingdom Come: Deliverance 2 ma jeden z najlepszych systemów walki w historii gier komputerowych. Czuć ciężar uderzeń miecza, po przeciwnikach widać, w którym momencie są już na tyle osłabieni, że za chwilę padną. Ciężko jest opisać uczucie, które towarzyszyło mi podczas potyczek, porównać mogę je do tego, co czułem, grając w Sekiro: Shadows Die Twice – bardzo intensywna potrzeba wdania się w kolejny pojedynek, bo poprzedni sprawił mi ogromną przyjemność. Wspaniała robota, Warhorse!
Znacznie łatwiej celuje się też z łuku. Wciąż nie widać celownika, ale teraz kierunek lotu strzały nie jest już tak trudny do przewidzenia. Doszły też kusze i broń palna. Ta druga jest jednocześnie niezwykle śmiercionośna, ale jej przeładowanie trwa bardzo długo.
Można też po cichu
Skradanie nie przeszło już tak wielkich zmian. W jedynce sprawdzało się ono całkiem nieźle, więc twórcy wyszli chyba z założenia, że jeżeli coś jest dobre, to nie ruszamy tego. Wciąż należy uważać na to, by nie skradać się w pancerzu płytowym, bo przeciwnicy mogą cię łatwo usłyszeć. W lesie trzeba uważać podczas poruszania się w krzakach, bo z jednej strony ukrywają one naszą obecność, z drugiej jednak każdy ruch wywołuje szelest liści, co zwraca uwagę przeciwników. Możemy oczywiście też wykonywać ciche nokauty na przeciwnikach, gdy zajdziemy ich od tyłu. Wymaga to jednak pewnej zręczności, bo po złapaniu wroga trzeba w odpowiednim momencie wcisnąć przycisk ataku, by ten nam się nie wyrwał.
Pozostając przy mniej honorowych elementach rozgrywki, to kradzież kieszonkowa opiera się na prostej minigrze, której poziom trudności zależy od umiejętności Henryka. Podobnie jest z otwieraniem zamków. Ponownie postawiono na system ze wskaźnikiem, który należy utrzymać w odpowiednim miejscu, jednocześnie obracając zamek. Tak, zamki otwiera się równie trudno jak w jedynce, oczywiście do momentu odpowiedniego rozwinięcia tej umiejętności, jednak zanim to zrobiłem, to widok nawet najprostszego zamka mnie przerażał. Ciężko mi powiedzieć, że system otwierania jest po prostu zły, bo ostatecznie w dużym stopniu opiera się na statystykach, ale na pewno na początku czeka was sporo nerwów. Na szczęście ten element jest czysto opcjonalny.
Z wykroczeniami, takimi jak kradzieże, powiązany jest system reputacji. Co ciekawe nie musisz zostać nakryty na gorącym uczynku. Gdy ktoś odkryje kradzież, może cię z nią powiązać i będziesz się musiał tłumaczyć przed strażnikami, którzy w razie czego cię przeszukają. To całkiem realistyczne! Warto wspomnieć, że niska reputacja w danej miejscowości nie pozwoli między innymi na korzystanie z usług karczmy, więc warto dbać o to, jak postrzegana jest twoja postać.
Średniowieczna proza życia
Podobnie jak w poprzedniej części w grze obecne są elementy surwiwalowe. Henryk musi jeść i spać. Po każdej walce trzeba pamiętać, by sprawdzić, czy Henryk nie krwawi i w razie czego skorzystać z bandaża. Warto też dbać o to, żeby odwiedzać łaźnie, prać ubrania i mieć ekwipunek w dobrej jakości, bo wszystko to wpływa na statystyki postaci i to, jaki stosunek do niej mają NPC. Wszystko to buduje immersję, jednocześnie nie będąc męczącym.
Świetnie wypada rzemiosło. W poprzedniej części mieliśmy tylko alchemię, teraz dołączyło do niej kowalstwo. Przypomnijmy, że warząc miksturę, gracz musi zrobić wszystko sam – dodać płyn do kociołka, odpowiednio przygotować składniki i gotować przez określony czas. Immersja pełną gębą! Teraz Henryk może dodatkowo samodzielnie wykuwać bronie i inne przedmioty. Podobnie jak w przypadku alchemii czeka nas tutaj minigierka. Najpierw rozgrzewamy materiał, w który później uderzamy młotem, uważając, by nie bić cały czas w to samo miejsce i co jakiś czas obracać. Sprzedawanie wykonanej przez nas broni to dobry sposób na zarobek, a pieniądze się przydają. Ekonomia w przedstawionym świecie jest dosyć surowa i jakoś do połowy gry wciąż brakuje pieniędzy, a i później nie jest z tym kolorowo.
Kontrowersyjny system zapisu
Teraz czas na trochę kwestii dyskusyjnych. Nie da się ukryć, że system zapisu jest kontrowersyjny i ma tylu zwolenników, co przeciwników. Przypomnę tylko, że w Kingdom Come grę zapisujemy, śpiąc w łóżku, pijąc eliksir zbawiennego sznapsa lub wychodząc z gry. Są też autozapisy podczas wykonywania misji, ale nie przy każdej się one pojawiają.
Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego twórcy nie zdecydowali się na zapis w dowolnym momencie – chcieli sprawić, żeby gracz czuł ciężar swoich wyborów i musiał się mierzyć z ich konsekwencjami, zamiast po prostu zapisywać i wczytywać grę przed ważnymi decyzjami. Cena zbawiennego sznapsa w dwójce jednak znacząco zmalała i kosztuje on teraz kilkanaście groszy, a więc zapisów można zrobić więcej. Dodatkowo w każdej chwili możemy wyjść z gry do menu, by zyskać zapis w sytuacji, gdy sznapsy się skończyły. Kwestia zapisu gry została więc trochę uproszczona i moim zdaniem jest po prostu uczciwa i nie powinna już tak odrzucać graczy.
Wydajność i stan techniczny
Kingdom Come: Deliverance 2 działa na silniku CryEngine i znakomicie wykorzystuje jego możliwości. Jeżeli ktoś wam powie, że dwójka wygląda podobnie do jedynki, to prawdopodobnie dawno pierwszej części nie odpalał. Różnica jest ogromna.
Wspaniałe widoki, szczegółowe tekstury, wszystko wygląda tutaj po prostu fantastycznie. Jedyne, co odstawało, to twarze niektórych postaci. O ile jeszcze postacie pierwszoplanowe wyglądają bardzo dobrze, to już poboczne pozbawione są dużej liczby szczegółów.
Grałem w wersję na podstawowym PlayStation 5 i muszę pochwalić optymalizację. Gra prawie cały czas trzymała 60 klatek w trybie wydajności. Było kilka momentów, w których klatki ewidentnie spadały, ale nie było to częste ani nie były to spadki na tyle duże, żebym traktował to jako ogromną wadę gry. Głównie zdarzało się to podczas dużych bitew, gdzie na ekranie jednocześnie widać było co najmniej kilkudziesięciu walczących żołnierzy. Wersja przedpremierowa miała też trochę problemów z doczytywaniem tekstur, głównie drzew. Okazjonalnie pojawiały się też migające czarne artefakty na dole ekranu. Czasami wariowało też oświetlenie. Są to jednak rzeczy, które zostaną prawdopodobnie poprawione w aktualizacji premierowej.
Średniowiecze brzmi przepięknie!
Muzyka przygotowana na potrzeby gry trzyma poziom całości – jest świetna. Główny motyw wpada w ucho, a gdy siedząc w karczmie, usłyszymy taneczną melodię, to aż chce się tupać w jej rytm. Zresztą cała warstwa dźwiękowa trzyma bardzo dobry poziom. Absolutnie nie mam tutaj nic do zarzucenia.
Kingdom Come: Deliverance 2 to arcydzieło
Czas na krótkie podsumowanie recenzji Kingdom Come: Deliverance 2. Ta gra to wspaniała przygoda. Magicznie przyciąga do ekranu i nie pozwala się od niego oderwać. To kapitalnie spędzone kilkadziesiąt godzin. Zdarzają się pewne błędy, ale w żadnym wypadku nie przyćmiewają one blasku całości. Kingdom Come: Deliverance 2 jest pod każdym względem lepszy od poprzednika. Bardziej rozbudowany, lepiej napisany, lepszy pod względem technicznym. Gra studia Warhorse może z dumą stać obok najlepszych tytułów ostatnich kilku lub nawet kilkunastu lat. To prawie 100 godzin niesamowitej zabawy w średniowiecznych Czechach. Gdybym miał wystawić grze ocenę, to bez wahania zdecydowałbym się na dziesiątkę, gra na to całkowicie zasługuje! Taka przygoda zdarza się raz na kilka lat!